Nasza Wojna Wiatowa

Nasza Wojna Wiatowa

by Teresa Pawlowska
Nasza Wojna Wiatowa

Nasza Wojna Wiatowa

by Teresa Pawlowska

Hardcover

$28.99 
  • SHIP THIS ITEM
    Qualifies for Free Shipping
  • PICK UP IN STORE
    Check Availability at Nearby Stores

Related collections and offers


Overview

Urodzi?em si? w Szoldry , trzydzie?ci dziewi?? kilometrów na zachód od Poznania w Polsce . Moja rodzina . Tato, Józef ,bohater , trzydzie?ci siedem lat ?ycia, sze?? stóp wzrostu , o czarnych w?osach i br?zowych oczach , Mama, Maryi, bohaterki trzydziestego sze?? lat , ?redniej wielko?ci, z czarnymi w?osami i niebieskimi oczami . Moje dwie siostry Cathy trzyna?cie lat, z br?zowe w?osy i br?zowe oczy i Maryi, jedena?cie lat z br?zowe w?osy i niebieskie oczy . Mój brat Edmund z br?zowe w?osy i zielone oczy . Mnie Teresa , dziecko , dwa lata z czarne w?osy , br?zowe oczy . Kot Niestety, siwe w?osy , zielone oczy . Moje najwcze?niejsze wspomnienie by?o , kiedy mia?em tylko dwa - i pó? lat . Mama przygotowany obiad dla taty i zapyta? mnie i mojego brata , aby dostarczy? go do niego . To by?o latem 1939 r. I rozprzestrzeniania szmatki na pszenicy wi?zki i usuni?te jedzenie z koszyka. To by? raj dla nas do ?ycia . Nagle wszystko zmieni? . Zmobilizowa? i tata zosta? wzi?ty od nas do s?u?by w wojsku i wielu m?odych m??czyzn z Szoider Moje ?ycie w?a?nie si? zacz??o , gdy Niemcy napad?y na Polsk? . To by?o na pocz?tku II wojny ?wiatowej . Nasza pi?kna Ziemia zamieni?a si? w P?on?cy wie?owiec w?ciek?o?ci . Niemieckie samoloty przelatywa?y nad ca?? dob? . Bomby by?y nanoszone na spokojnej ziemi , zabijaj?c ludzi . Tatu? zosta?a podj?ta w Warszawie przez Niemcy jako jeniec wojenny do lasu w Niemczech , do pracy przez r?ce ci?cie drzew . Pisa? listy co tydzie? dla nas wszystkich , a my go odwzajemni? . Jedzenie by?o na znaczkach , zosta? z ograniczonej ilo?ci , wi?c uzupe?nione , zaczynaj?c do mielenia ziarna na m?k? , piec chleb , ale by?y g?o?ne . ?e prace zosta?y zakazane przez Niemcy . Niestety i ja wzi??em pi?k? i patrzy? na niemiecki zapadaj? . Zrobili?my , ?e przez sze?? lat , aby utrzyma? nasz? rodzin? bezpieczne . Usuni?to pakowane do tatusia co miesi?c i maila z pomoc? Pani Bernott . 20 lutego 1945 otrzymali?my list od tatusia z nadziejami wkrótce b?dzie w domu. Czekali?my na niego, ale tata nigdy nie przyszed? . Zacz?li?my poszukiwania tatusia za pomoc? Czerwonego Krzy?a w Genewie , ale nie by? to nowo?ci . Tata znikn?? ze ?wiata bez ?ladu . Obieca?em moja mama i moje rodze?stwo , ?e b?d? szuka? taty , a? go znajd? , to " Córka Obietnica " .

Moja autobigrafia ,
Ja urodzi

Product Details

ISBN-13: 9781496911520
Publisher: AuthorHouse
Publication date: 06/05/2014
Pages: 260
Product dimensions: 6.00(w) x 9.00(h) x 0.75(d)
Language: Polish

Read an Excerpt

Nasza wojna Swiatowa


By TERESA PAWLOWSKA

AuthorHouse LLC

Copyright © 2014 Teresa Pawlowska
All rights reserved.
ISBN: 978-1-4969-1154-4



CHAPTER 1

Rozdzial 1

Tato. Lato roku 1939


Moje najwczesniejsze wspomnienie o ojcu pochodzi z czasów, kiedy mialam dwa i pól roku. Edmund, mój jedyny brat, rozpoczal wlasnie dziewiaty rok zycia. Byly zniwa, wiec tato kosil zyto. Mama jak zwykle nas zawolala, zebysmy zaniesli mu obiad na pole. Umylam dokladnie buzie, uczesalam starannie wlosy i podbieglam do mamy, która podala Edmundowi duzy koszyk z jedzeniem i zapowiedziala mu:

-Tylko trzymaj Terese mocno za reke!-

Pole bylo oddalone o jakies pól kilometra od domu. Brat poslusznie chwycil mnie za reke i poszlismy. Edmund, wysoki jak na swój wiek, masywnie zbudowany, ze swoimi ciemnymi, kedzierzawymi wlosami i zielonymi oczyma wydawal mi sie duzy i madry. Tato siedzial na traktorze – zobaczyl nas juz z daleka i podjechal do drogi, zeby sie z nami spotkac. Zatrzymal traktor i – z szerokim usmiechem – pobiegl w naszym kierunku. Wyciagnal rece i podniósl mnie wysoko, a ja go zaraz mocno zlapalam za szyje i przytulilam buzie do jego blyszczacej od potu ogrzanej twarzy. Wytarlam jego twarz chusteczka, a tato pocalowal mnie i bardzo delikatnie postawil na ziemie. Zawsze tak robil, kiedy mnie widzial. Obiad z tata w polu to byly zawsze jedne z najmilszych dla nas chwil. Pamietam jego twarz doskonale – czarne, krecone wlosy i zdrowa, rózowa cere. Mial wtedy trzydziesci siedem lat. Przy wzroscie 180 cm i wadze blisko sto kilogramów, w oczach dziecka byl ogromny. Jeszcze dzis widze te jego spokojne, piwne oczy i biale jak snieg zeby.

Tato podniósl kilka snopków zyta i ustawil obok siebie. Polozylam obrus na tym prowizorycznym stole. A Edmund wyjal z koszyka miski z jedzeniem: kotlety wieprzowe, tluczone ziemniaki z sosem i zielona fasolke- Wspaniale zapachnialo i od razu poczulismy glód- Ojciec z namaszczeniem odmówil modlitwe i zabralismy sie do jedzenia. Wszystko zniknelo do ostatniej krzty. Potem jeszcze byl sernik - ulubiony deser taty.

-Mama zrobila pyszny obiad. Podziekujcie jej serdecznie.

Smialy mu sie oczy, tak jak zawsze, kiedy mówil o mamie. Rozejrzal sie po polu, potem podniósl czarna grude ziemi i ja rozkruszyl, a my patrzylismy, jak przesypywala sie miedzy jego palcami.

-Patrzcie dzieciaki, jaka to zyzna ziemia! Dlatego wszystko w Szoldrach tak wspaniale rosnie!

Pozwolil Edmundowi posiedziec chwile na siodelku traktora, mnie znowu podniósl, pocalowal, a Edmunda poklepal po plecach na pozegnanie. Pora bylo wracac do domu. Szlismy powoli, z ociaganiem, próbujac przedluzyc czas spedzony z ojcem.

Droga do domu prowadzila wzdluz zlocistego zytniego pola. Zyto bylo wysokie, wyzsze od taty. Edmund podniósl mnie wysoko ponad lanem, zebym mogla zobaczyc to falujace morze, moglam patrzec na to falowanie bez konca – lagodny wietrzyl poruszal zlotymi falami, które ciagnely sie daleko, daleko, az po horyzont, gdzie dotykaly nieba. Lan szumial i szelescil- Uwielbialam przysluchiwac sie tej lagodnej muzyce natury. Mieszkalismy tutaj jak w raju.

Ojciec byl glównym mechanikiem i zarzadca traktorów w majatku generala Chlapowskiego- General byl wlascicielem ziemi, na której stal nasz dom. On sam mieszkal w czterdziesto-pokojowym palacu w samym srodku jego posiadlosci- Palac otoczony byl pieknym, parkiem, kilkusetletnimi drzewami – debami, platanami, jesionami, lipami, wierzbami i mlodymi drzewami owocowymi. Bez, jasmin, róze i mnóstwo innych kwiatów wypelnialy park. Kilka stawów, pelnych ryb, dopelnialy krajobraz. Rozmaitosc gatunków warzyw, dojrzewajacych w rozleglym ogrodzie, a takze hojnosc drzew i krzaków przyciagaly do dojrzalych owoców ptaki. Które wyspiewywaly serenady od wczesnego rana do póznego wieczór. Muzyka czesto unosila sie w powietrzu – brat Generala, Stanislaw Chlapowski, byl niezmiernie utalentowany muzycznie i przepieknie grywal na fortepianie po kilka godzin dziennie. Korzystalismy z tych wolnych koncertów do woli i z ogromna przyjemnoscia.

Nasz dwu-pietrowy dom zbudowany byl z czerwonej cegly. Otoczony byl ogrodem, a w nim stala altana, która chronila nas od letniego zaru slonca. Za domem znajdowal sie warzywny ogródek. A ile tam kwiatów roslo! Najbardziej utkwily mi w pamieci czerwone, niebieskie, rózowe i biale kwiaty bzu. Wzdluz rowu rosly drzewa kasztanowe. Musialam uwazac, kiedy drzewa owocowaly i wielkie kasztany spadaly na ziemie. Oj, jak bolalo, kiedy trafily w glowe!

Tato zawsze nam mówil, ze general Chlapowski mial doglebne wyksztalcenie rolnicze, znal sie na uprawie roli i stosowal najnowsze techniki irygacji. General byl bardzo energicznym gospodarzem i rzetelnie pracowal nad tym, by stworzyc urodzajna ziemie, która bedzie sluzyc i ludziom, i zwierzetom. Mial poza tym szeroka wiedze w wielu innych dziedzinach i, miedzy innymi, pomógl zbudowac nowa siec kolejowa, przez Polske i Europe, która umozliwila nam wszystkim coraz dalej i coraz swobodniej podrózowac. Staranne planowanie generala Chlapowskiego razem z ciezka praca lokalnych mieszkanców wsi tworzylo harmonijne, naturalne otoczenie, Wioska Szoldry, polozona trzydziesci dziewiec kilometrów na zachód od Poznania, byla naprawde malym kawalkiem raju.

Byl poczatek sierpnia 1939 roku – czas zniw i kazdy byl niezmiernie zajety. Tato jezdzil duzym traktorem od wczesnego ranka do póznego wieczora, scinajac zyto i owies. Dla mezczyzn i kobiet ze wsi byl to okres ciezkiej pracy i przygotowywania zapasów zbóz na zime-

Miejscowe dzieci codziennie uczeszczaly do szkoly w Szoldrach. Pan Swiatkiewicz, nasz nauczyciel, wlasnie sie ozenil,, wiec zyczen wszystkiego najlepszego nie bylo konca. Pan Swiatkiewicz, byl bardzo dobrym i lubianym nauczycielem. Moje rodzenstwo – Kazia, Maria i Edmund, tez chodzili do tej szkoly. Starsza, Kazia miala wtedy trzynascie lat, piwne czesto zamyslone oczy, a jej dlugie ciemne wlosy opadaly lagodnie na ramiona.. Druga siostra, jedenastoletnia Marysia, wiazala swoje kasztanowe wlosy w warkocze i filuternie spogladala swoimi niebieskimi oczami.

Takie same, niebieskie i cieple oczy miala moja mama. Do dzis pamietam zapach jej kruczo-czarnych wlosów, które pieknie upinala na czubku glowy. Mama pracowala w palacu Chlapowskiego, tak jak jej siostry, zanim wyszly za maz i wyprowadzily sie do Poznania. Miala wtedy trzydziesci szesc lat i byla bardzo sumienna i szanowana pracownica. Lubila swoja prace i lubila otaczac sie muzyka, której chetnie sluchala podczas pracy. Pamietam, ze pieknie spiewala. Muzyka rozbrzmiewala wokól nas, na co dzien, chociazby, dlatego, ze nasz dom byl polozony niedaleko palacu, skad dochodzily dzwieki fortepianu. Marzylam, ze pewnego dnia bede mogla brac lekcje u Pana, Chlapowskiego.

Tato natomiast lubil grac z jego przyjaciólmi w pokera. Razem z lokalnym rzeznikiem, piekarzem, szewcem, i kilkoma innymi mezczyznami zbieralo sie w naszym domu na kilka partyjek. Mama szykowala im cos do zjedzenia, a oni grali w karty do pózna wieczór

W kazda niedziele rano natomiast, cala rodzina szla po sniadaniu do kosciola. Kosciól Sw. Katarzyny, do którego chodzilismy, byl w Brodnicy, okolo piec kilometrów od naszego domu. To byl piekny kosciól, zbudowany w stylu gotyckim, z dwoma, duzymi dzwonami. Jeden z nich nazywal sie Farach. Jak sie nazywal drugi, nie pamietam. Odglos ich dzwonienia byl tak donosny, ze moglismy je slyszec z naszego domu. Wnetrze kosciola tez bylo piekne, z oknami i scianami przyozdobionymi recznymi malowidlami. Wysoki, drewniany oltarz przedstawial slicznie malowane postaci Swietej Rodziny. Po jednej stronie oltarza wisial obraz Swietej Teresy, a po drugiej, wizerunek Jezusa. To wszystko, razem z piekna gra i cudownym spiewem organisty sprawialy, ze czulismy sie uduchowieni i wydawalo nam sie, ze jestesmy blisko nieba. Po powrocie z kosciola, zawsze jedlismy razem uroczysty niedzielny obiad: kotlety lub kielbase, pierogi, ziemniaki, a na deser owoce, sernik, placek z czeresniami albo babke. Po obiedzie rodzice spiewali swoje ulubione piosenki, glównie wojskowe i romantyczne. Oboje potrafili pieknie spiewac- Tato uczyl Kazie i Marysie tanczyc, a mnie stawial na czubkach swoich trzewików i odliczal kroki: "raz, dwa". To bylo fantastyczne" Potem tato i mama tanczyli razem, patrzac sobie gleboko w oczy z oddaniem. Nasz dom wypelniony byl miloscia, szczesciem i spokojem, Rodzice byli wyrozumiali i zajmowali sie nami wszystkimi, podczas, gdy oni ciezko pracowali na nasze utrzymanie, Dla nas, dzieci, to byl raj na ziemi. Pamietam jak pewnego dnia Edmund zabral tacie zegarek, zeby nauczyc sie jak dziala. Tato znalazl go schowanego w szafie z zepsutym zegarkiem

-Nie rób tego wiecej, synu – powiedzial spokojnie, - Jak bedziesz starszy, kupie ci zegarek, taki sam jak mój.

Pewnej niedzieli uslyszalam glosne pukanie do drzwi. Otworzylam, a za drzwiami stal przystojny mezczyzna w wojskowym mundurze. Podszedl do mnie blisko i powiedzial:

-Dzien dobry! Nie poznajesz swojego wujka z Warszawy? Wzial mnie na rece i wszedl do domu.

-Nie bój sie, córeczko – uspokoil mnie tato- - To jest twój wuj Szczepan.

W takiej sytuacji ucalowalam go, a on postawil mnie na ziemie. Reszta rodziny przyleciala, zeby sie z nim przywitac- On tak wygladal reprezentacyjnie w swoim mundurze, ze nie moglam oderwac od niego wzroku,

Mama poszla przygotowac cos do zjedzenia, a tato, wuj Szczepan i wuj Antoni, który wlasnie przyszedl odwiedzic tate, poszli do nastepnego pokoju by porozmawiac. Wrócili do nas zatroskani, z prawie bialymi od smutku twarzami. Po latach dowiedzialam sie, ze wuj Szczepan pracowal w Ministerstwie Obrony Narodowej w Warszawie.

Po obiedzie odprowadzilismy wuja Szczepana do stacji kolejowej. Gdy sie zegnalismy, wszyscy mielismy lzy w oczach. Pytalismy wuja Szczepana, kiedy go znowu zobaczymy?

-Nie wiem. Mam nadzieje, ze wkrótce – odpowiedzial z lekko wyczuwalna niepewnoscia w glosie.-

Jeszcze dlugo machalismy mu rekami na pozegnanie, posylalismy calusy, az pociag zniknal nam z oczu. Do domu wracalismy zaplakani.,

CHAPTER 2

Rozdzial 2

Mobilizacja. Sierpien 1939.


Gdy obudzilam sie pewnego sierpniowego ranka 1939 roku, ojca nie bylo w domu. Wolalam go, ale on nie odpowiadal. Nigdzie nie moglam go znalezc. W koncu zapytalam mame:

–Mamo, mamo, gdzie jest tatus? – plakalam.

–Kochanie – powiedziala mama zatroskanym glosem. – Kiedy spalas, tatus i wielu mezczyzn ze wsi zostali powolani do wojska.

–Co to znaczy? – zapytalam.

Niebieskie oczy mamy napelnily sie lzami.

–Pamietasz twojego ulubionego wujka Szczepana z Warszawy? Tego przystojnego, w tym eleganckim mundurze? Twój tatus bedzie teraz zolnierzem, i tak, jak wuj Szczepan, bedzie bronil naszego kraju.

–Ale kiedy wróci do domu? – pytalam, wcale nieuspokojona.

–Nie wiem, kiedy, córeczko, ale on wróci, na pewno wróci.

Mama nie powiedziala mi, ze w sierpniu 1939 roku Niemcy hitlerowskie zorganizowaly mobilizacje swoich wojsk wzdluz polskiej granicy. W wieku dwóch i pól roku bylam za mala na takie proste wytlumaczenie.

W Polsce nie bylo duzej zawodowej armii i na wypadek wojny polski rzad oglosil mobilizacje zolnierzy, którzy, na co dzien stanowili rezerwe wojskowa. Ojciec i tysiace innych mezczyzn dostali powolanie do wojska w celu odbycia cwiczen, na wypadek niemieckiej napasci na Polske i koniecznosci obrony kraju.

Przez caly dzien przesiedzialam przed domem, pilnujac drogi, która mial wrócic ojciec. Wsluchiwalam sie w dzwieki dochodzace z pola, w nadziei, ze uslysze terkotanie traktora, ale byla cisza. O zachodzie slonca poprosilam Edmunda, zebysmy poszli w pole w poszukiwaniu taty, ale on tylko potrzasnal glowa i zobaczylam jego zielone oczy zalane lzami. Zwrócilam sie do Kazi i Marysi:

–Czy wy schowalyscie tate? – krzyknelam.

Podniosly mnie do góry i mocno scisnely w ramionach.

–Nie, nie schowalysmy tatusia. Jego tutaj nie ma, – zapewnialy, a oczy mialy pelne smutku.

Zwrócilam sie wtedy do mojej ostatniej nadziei, mojego kota, Alusia. Spojrzalam mu prosto w jego duze zielone oczy.

–Alus, prosze wez mnie do taty!

Alus spojrzal na mnie i dotknal moich rak swoja lapa. Wczolgalismy sie razem pod stól. Alus sie do mnie lasil, jakby czul, ze potrzebuje pocieszenia, a ja, przez caly czas zabawy, kurczowo trzymalam go za lape. Wzielam go potem do swojego lózka, przykrylam nas kocem, i tak poszlismy spac. Mialam wtedy dwa i pól roku a taty nie bylo z nami.

Nastepnego dnia, po sniadaniu poszlam na dwór, gdzie moje ulubione kury czekaly juz w ogródku. Oczywiscie pamietalam o zabraniu kawalka zytniego chleba i rzucalam im okruszki na ziemie. Kurki krecily sie dookola i dziobaly kawalki chleba w momencie jak tylko upadly na ziemie. Golebie tez chcialy sniadanie i pochlanialy jedzenie jak szybko tylko daly rade. Gruchaly z zadowolenia i moje serce skakalo z radosci.

W polu wszystko odbywalo sie tak, jak zwykle. Zniwa wlasnie sie rozpoczely i kazdy, kto mógl pracowac, czy mlody, czy stary, zabieral sie do pracy A bylo jej duzo – zbieranie zyta, owsa i kukurydzy, a takze smacznych warzyw. Stogi zboza wyzsze od naszego domu wypelnialy krajobraz wioski. Od naszego domu do pierwszego stogu byl zabi skok. Pózniej, jesienia mlockarnia oddzielala ziarna zboza od klosów. Moim ulubionym zajeciem bylo ogladanie jak maszyna wyrzucala slome przez swoja dluga szyje na zewnatrz, na wóz z sianem.

Najlepszym zajeciem bylo wspinanie sie po stogach, albo jeszcze lepiej zabawa w chowanego w snopkach siana. Od czasu do czasu, sarny podchodzily ostroznie i czujnie, albo dzikie swinie, zeby podjadac zboze luzno lezace na ziemi. Zyta bylo pod dostatkiem dla wszystkich, i dla ludzi, i dla zwierzat. Nawet, kiedy taty i innych mezczyzn z wioski nie bylo, zbieralismy zboze, zeby miec dosyc jedzenia w nadchodzaca zime. Tesknilismy za tata. Dom byl bez niego taki pusty. Nawet poszlam zobaczyc czy dach jeszcze jest. Na szczescie byl.

W domu, zastalam zaplakana mame. Nigdy nie lubilam jej ogladac w takiej sytuacji. Wzielam chusteczke i otarlam jej lzy. Kazi i Marysi tez. Edmund wycieral swoje lzy sam, rekawami.

Oprócz taty, wielu mezczyzn brakowalo w wiosce. Pewnego dnia szofer barona Chlapowskiego wyjechal jego samochodem na droge prowadzaca z palacu do stacji kolejowej, a sam baron szedl powoli za samochodem, zegnajac sie z ludzmi z wioski. Mial bardzo smutna, przepelniona lzami twarz. Baron Chlapowski pojechal pociagiem do Gdyni a potem okretem odplynal do Anglii.

CHAPTER 3

Rozdzial 3

Niemiecka inwazja. Wrzesien 1939.


Pewnego sierpniowego ranka obudzilam sie wczesniej niz zwykle i, zaniepokojona odglosami z zewnatrz, podbieglam do okna, które wychodzilo na pola po przeciwnej stronie drogi. Wszedzie byl ogien! Przetarlam oczy, bo myslalam, ze to jakiz zly sen. Ale zly sen nie znikal – ogien byl prawdziwy i calkiem blisko. Zawolalam mame, Kazie, Marysie i Edmunda. Szybko przybiegli. Razem patrzylismy przez okno. Mama krzyczala:

–Boze, ktos podpalil wszystkie stogi! Cale nasze zyto i owies!

Czerwone plomienie blyskaly wznoszac sie do nieba. Wybieglismy przed dom, zeby zobaczyc, czy dom nie jest w niebezpieczenstwie, bo strzelajace plomienie ognia rozchodzily sie szybko po wsi. Trudno bylo oddychac i wszyscy krztusili sie dymem. Na polu widac bylo sarny ze swoimi malym, jelenie i dzikie swinie. Zwierzeta podchodzily blisko domów, szukajac schronienia. Wypelnilismy wiadra woda, na wypadek, gdyby chcialy sie napic. Pojawil sie zolnierz w mundurze polskiego oficera i powiedzial, ze dostal rozkaz zniszczenia wszystkiego, co mogloby sluzyc, jako zaopatrzenie dla Niemców. Ogien byljuz wszedzie. To wygladalo jak jakis kataklizm, jakby wszystkie nieszczescia tego swiata zapanowaly nad ziemia. Zboze, te nasze plony zbierane w trudzie i znoju, teraz plonely, zamienialy sie w popiól, rozdmuchiwany przez wiatr na wszystkie strony swiata. Zostalismy z perspektywa smierci glodowej.

swiata. Zostalismy z perspektywa smierci glodowej.

–Mamusiu, co my bedziemy jesc? – nasz placz byl glosniejszy niz odglosy pozaru.

Mama miala calkowicie blada twarz, ale uspakajala nas cichutkim, ale stanowczym glosem- Nie bedziemy glodowac.

Pod koniec sierpnia 1939, polscy zolnierze zarzadzili ewakuacje wszystkich ludzi ze wsi i okolicy. Musielismy opuscic nasze domy. Niepewni przyszlosci, bojac sie o nasze zycie, zapakowalismy najpotrzebniejsze rzeczy i jedzenie, wode dla nas, dla koni i dla krowy. Kazda rodzina pakowala swoje tobolki i caly swój dobytek na swój wóz. Marysia wziela mnie na kolana. Kazia szla obok trzymajac w reku postronek, do którego uwiazana byla krowa. Moja ulubiona kura zostala na podwórku, prawdopodobnie zdezorientowana tym, co sie dzieje. Mama nie umiala powozic, Edmund mial tylko dziewiec lat, ale co bylo robi? Nie bylo innego wyjscia, oboje musieli sobie jakos poradzic. Wzieli do rak dlugie skórzane lejce, szarpneli i jakos poszlo.


(Continues...)

Excerpted from Nasza wojna Swiatowa by TERESA PAWLOWSKA. Copyright © 2014 Teresa Pawlowska. Excerpted by permission of AuthorHouse LLC.
All rights reserved. No part of this excerpt may be reproduced or reprinted without permission in writing from the publisher.
Excerpts are provided by Dial-A-Book Inc. solely for the personal use of visitors to this web site.

Table of Contents

Contents

1 Tato. Lato roku 1939, 1,
2 Mobilizacja. Sierpien 1939, 6,
3 Niemiecka inwazja. Wrzesien 1939, 8,
4 Nie ma jak w domu. Wrzesien 1939, 11,
5 Wojenny dzien powszedni. Koniec wrzesnia 1939, 14,
6 Uczymy sie przetrwac. Jesien 1939, 18,
7 Palac. Jesien 1939, 22,
8 Pora zrobic zapasy na zime. Jesien 1939, 25,
9 Lekarstwo na zime, 29,
10 Kartoflisko, 32,
11 Wizyta Wujka Janka, 34,
12 Zakupy w Czempinie, 39,
13 Dobra wiadomosc. Listopad 1939, 43,
14 Odwiedziny cioci Wiktorii, 47,
15 Pierwsza smierc w Rodzinie, 48,
16 Niemieccy zotnierze poluje na sarny i zajace, 57,
17 Tracimy dzwony, zyskujemy zarna na mielenie maki, 65,
18 Pozegnanie z krowa, 73,
19 Kozleta staja sie atraka okolicy, 81,
20 Boze Narodzenie, 91,
21 Mrozna zima, 97,
22 Pan Cwojdzinski przygrywa do pracy, 100,
23 Nasze marzenia i nastepna paczka dla taty. Wiosna 1941, 105,
24 Piekno natury. I napasc Niemców na Rosje. Wiosna i lato 1941 110,
25 Mezczyzni za kolczastymi drutami. Jesien 1941 - zima 1942, 117,
26 Wiosenne Porzadki, 121,
27 Lekcja historii - Paderewski i Polski Rzad, 128,
28 Codzienne troski, 132,
29 Smierc babci i mite niespodzianki, Wiosna 1943, 134,
30 Tato jest w domu, Wiosna 1943, 139,
31 Wyjazd ojca i nowe wiesci, 150,
32 Plan likwidacji narodu polskiego. Jesien 1943, 157,
33 Wigilijna eskapada na ryby, 162,
34 Sama w domu, 169,
35 Kopanie wtasnych grobow - wiosna, lato 1944, 174,
36 Powstanie Warszawskie, sierpien 1944, 179,
37 Naloty alianckie na Poznan. Jesien 1944, 184,
38 Wojenne skazy, 187,
39 Zniwa pod znakiem zapytania. Jesien,, 1944,
40 Ciagly strach. Zima 1944 - 1945, 201,
41 Ostatni list od ojca, 20 lutego 1945, 207,
42 Pamietne wizyta rosyjskich oficerów, 210,
43 Wiadomosci z Poznania 1945, 214,
44 Koniec wojny i pierwszy dzien w szkole, 216,
45 Podróz do Poznania - wiosna i lato 1945, 218,
46 Szkolna wycieczka do lasu, 222,
47 Swiatlo w Szoldrach, 1945, 226,
48 Mamy prad i radio, 228,
49 Slub Wuja Janka, 232,
50 Powrót Salki do domu, 233,
51 Koniec wojny 1945, 235,
52 Powoli wychodzimy z ciemnosci, 239,
53 Czekanie na Taty powrot i moja obietnica, 240,
54 Epilog, 243,

From the B&N Reads Blog

Customer Reviews